wtorek, 18 lutego 2014

Poradnik początkującego emigranta, cz. I.

Moim okiem oczywiście.

Już dawno miałam w planach takie zebranie swoich przemyśleń i co ciekawszych przygód. Jeżeli komukolwiek miałoby to pomóc to myślę, że jest sens drukować.

Zagramanicą byłam zawrotne trzy razy - dwa razy we Włoszech (jak miałam 16 i 17 lat) i teraz
w Holandii i Belgii (22 lata) i za każdym razem jechałam sama. Za każdym razem również nie była to tygodniowa wycieczka all inclusive z biura podróży tylko przebywanie wśród obcej narodowości od
1,5 miesiąca wzwyż.

Oto więc moja subiektywna lista rzeczy, na które warto zwrócić uwagę wybierając się na dłużej poza Polszę:

1. JĘZYK.

Brzmi banalnie, nie?
Dla mnie to też było oczywiste, dopóki nie spotkałam w Holandii ludzi
z kompletnie ZEROWĄ znajomością JAKIEGOKOLWIEK języka obcego. Najpierw zastanawiałam się, jak agencja pracy może wysłać do pracy osoby nieprzystosowane do życia w obcojęzycznym społeczeństwie?
Agencja, z którą wyjeżdżałam robiła nam testy pisemne i rozmowy zanim w ogóle zaczęliśmy rozmawiać o pracy... No ale dobra, w końcu umiesz liczyć, licz na siebie, dla nich najbardziej liczy się ściągnięcie kolejnego rodaka za granicę co by przytulić przyzwoity zastrzyk eurusiów.
Ale nie mogłam, nie mogę i chyba nie będę mogła pojąć, jak można wybrać się za granicę nie umiejąc się dogadać... W pracy - ok, zawsze się znajdzie jakiś tłumacz (przez jakiś czas robiłam za niego ja, frustrujące to mało powiedziane...) a w sklepie kwotę widać na monitorku, ale przypadki chodzą po ludziach:

* Mój pierwszy wypad do Włoch. Przystanek na głównym dworcu miasta, mamuśka już na mnie czekała, gitara. Akurat wjechaliśmy w dzień i porę mercato, czyli ichniego zazwyczaj cotygodniowego targu, odbywającego się na zamkniętych dla ruchu ulicach.
Pan kierowca stwierdził, że "sobie to 200m dojdę", po czym wypierdolił mnie z autokaru i nara.
Upał jak skurwysyn, ja w długich spodniach i adidasach, z torbą i plecakiem ale ok, idę to 200m.
Czy kogoś zdziwi, że i po 500 metrach nie wylazłam z niekończących się straganowych alejek?

Zagaiłam do jakiejś młodej dziewczyny - potem okazało się, że była to jedna z dwóch osób w It, które znały jako tako angielski - wskazała mi drogę na dworzec, znalazłam.
Nie był to jednak koniec moich ekscesów, ciąg dalszy za chwilę.

* Holandia, moja druga praca i trzecia lokalizacja - Eindhoven, duże miasto. Na ludzi na domku zawsze trafiałam przyjemnych, tak że zaraz pokazali mi najbliższe sklepy. W drugim dniu pobytu wzięłam więc rower i mykam do Lidla.
Daleko nie było, ale chyba nie byłam świadoma stopnia zaawansowania ułomności mojej orientacji przestrzennej.
Nakupowałam cały plecak napojów i dużą reklamówę żarcia, skutkiem czego musiałam prowadzić rower. I tak sobie chodząc wmawiałam sobie, że wiem gdzie teraz iść, jednak prawda była taka, że wiedziałam, że widziałam już te okolice, tylko do niczego nie mogłam ich przykleić...
Postanowiłam więc popytać ludzi.
I tutaj plus, stawiam, że 95% ludzi w Nl zna angielski. Przepytałam z 10 osób i tak od trzeciej nie dukałam już magicznego "du ju spik inglisz?" tylko od razu przechodziłam do sedna - czyli niech mnie pokierują na market Jumbo bo mieszkam w jego okolicy a się zgubiłam ;)
Żodyn nie zrobił wielkich oczu. Ale też każden jeden inaczej mnie kierował, do czasu, aż spotkałam dwóch uroczych młodzieńców, którzy wreszcie dobrze wskazali mi drogę.
Po 3 godzinach pchania roweru, z plecakiem tak ciężkim, że drętwiały mi od niego ręce, znalazłam!!

TYLKO.
TO.
BYŁO. 
KURWA.
INNE.
JUMBO.

Miałam ochotę usiąść i się popłakać.
I usiadłam, ale nie zapłakałam, tylko wdrożyłam w życie plan Ż, tj. zadzwoniłam pod 112, gdzie przełączyła mnie babka na policję i tam mi gościu tłumaczył jak dojechać do siebie. Miałam do przejechania może z kilometr jedną ulicą... Chyba do końca życia zapamiętam moją ratunkową Hogstrasse.
Na tamten odcinek zawinęłam sobie reklamówkę na kierownicy, rozjebała mi się na ostatnim skrzyżowaniu przed domem.

* I trzecia sytuacja, prozaiczna i bez hardkoru ;) wypadło mi, że musiałam iść do lekarza.


2. TELEFON.

Też oczywiste, prawda? No jak widać dla mnie nie do końca.

* Myślę, że o wiele łatwiej byłoby mi się znaleźć z mamuśką na włoskim jebitnym dworcu, gdybym miała z czego do niej przekręcić.
Ale nie miałam.
Miałam za to więcej szczęścia niż rozumu, bo mijałam i zaczepiłam babeczkę, która akurat gadała przez telefon po polsku. Pomogła mi - przekręciła do mamuśki i zaprowadziła mnie w miejsce, gdzie ta czekała.
Tutaj warto dodać, że szczęśliwie pamiętałam maminy nr!

* Tak samo szczęśliwie pamiętałam go, kiedy podczas drugiego wyjazdu do Włoch padł mi telefon
i padł nam autobus. czekaliśmy 8 godzin na jakimś pustym parkingu po stronie włoskiej przy granicy
z Austrią na zastępczy, a mamuśka czekała na mnie już w miejscu docelowym. Jakaś dobra dusza użyczyła mi sprzętu i mogłam poinformować rodzicielkę, że "trochę" nam się przeciągnie...

* Kiedy jechałam do Holandii miałam dwa telefony i dwa numery - kartę i abo. Abo wzięłam tylko dlatego, że nikt w Polsce nie chciał używać mojej karty żeby się nie marnowała, a za którą ja bym płaciła.
Debile, nie? ;)
Ale znów przypadek uratował mi dupę; w czasie mojej podróży plany zmieniały się piętnaście razy,
a za każdym z razów wydzwaniali do mnie koordynatorzy. Kasa na karcie skończyła mi się chyba już przy pierwszej rozmowie... Dzięki abonamentowi mogłam poznać swoje najbliższe losy bez konieczności korzystania z czyjejś dobroci po raz kolejny.


I tak patrzę, że notka wyszła przydługa, a chciałam jeszcze kilka rzeczy dopisać; pójdzie w świat podzielona na części.

Tak więc czy Wam się to podoba czy nie, ciąg dalszy nastąpi ;)


Pozdrawiam i załączam mały procent swoich wspominków :)
Samej Holandii, bo historia włoska działa się tak dawno, że nie wiem, czy ostały mi się jakiekolwiek fotograficzne pamiątki.













Widać, że Nl ;) I rowerowy parking pod cholernym Jumbo.
















Terneuzen, miasto piratów podobno ;) Ależ wtedy piździło!















Cadzand, miejsce błogiego lenistwa w dni wolne od pracy :)





6 komentarzy:

  1. Wcale nie za długa. Ja bym jeszcze poczytała.
    Jeszcze przydałyby się rady jak oswoić lek separacyjny przed rozstaniem z kotem (-ami, psami, końmi)... jakbym kiedyś chciała wyjechać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez wolałabym wyrzucić z siebie od razu wszystko, ale oglądając inne blogi doszłam do wniosku, że długie wywody mało kto czyta :(

      Dziękuję za sugestię :) nie wpadłabym chyba na to, a to JEST problem. Średnio dawałam radę, ale na pewno szrajbnę o rzeczach, które mi pomagały :)

      Usuń
  2. :) Qrwa tęsknię Popaprańcu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Po "długiej" chwili :)xD, piszę. Chciej mnie poznać, pamiętasz, jestem prosty, ale nie jestem prostakiem. Czasami jest tak, że chce się zerżnąć kobietę pod warunkiem.... W tym przypadku, warunków jest wiele. Ech życie Oli:)

    OdpowiedzUsuń

Włączyłam moderację starszych komentarzy tylko po to, żeby wiedzieć, że jakiś przybył
i móc odpowiedzieć.
Publikuję z grubsza wszystko - komentarze są obrazem Was, nie mnie ;)

Zachęcam do zostawiania uwag i przemyśleń! Możecie robić to również anonimowo.