sobota, 22 lutego 2014

Poradnik początkującego emigranta, cz. II.

I mam nadzieję, że ostatnia ;)

Myślę jeszcze nad osobnym postem z przykładami cen za różne produkty i usługi, ale zastanawiam się, czy będzie to przydatne, skoro mogę coś powiedzieć tylko o dwóch krajach...
Jeżeli mimo wszystko jesteście ciekawi, dajcie znać :)

A teraz powracamy do spraw bieżących.


3. PIENIĄDZE.

Jak wiadomo, są niezbędne, jednak postaram się pokazać, że warto ostrożnie z nich korzystać.
Wyjeżdżając miałam ze sobą chyba z 3 kilo płatków ;) a na koncie niecałe 40 euro - agencja, z którą wybywałam miała tygodniowy system wypłat, więc kwota w zupełności wystarczająca. Ale:

* W drugim dniu pobytu wybraliśmy się na zakupy. Zrobiłam sobie zapas żarcia na ok. tydzień, po czym przy kasie okazało się, że nie mogę płacić kartą... Tzn. mogę, ale nie debetową, a taką dostałam od banku.
(Później okazało się, że nie mogę nią płacić nigdzie oprócz stacji benzynowych, tak więc musiałam zawsze wypłacać gotówkę. Starałam się robić to jak najrzadziej, gdyż za każdą taką przyjemność płaciłam, ku uciesze Aliora).
Kasjer przytrzymał mi zakupy u siebie i pokazał drogę do bankomatu; byłam bardzo zaskoczona jego uprzejmością. I dziękowałam w myślach ktosiowi, który wymyślił/ zatwierdził możliwość wypłacania dyszek i dwudziestek! Prawdę mówiąc byłam pewna, że najniższą kwotą będzie, jak w naszych Euronetach, 50 i już miałam gotowy bajer uzasadniający anulowanie zakupów ;)
Potem już nauczyłam się mieć zawsze jakąś gotówkę w portfelu i kwotę na koncie, którą w razie czego będzie można wybrać.

* W pierwszej firmie przerobiłam dwa dni - poniedziałek i wtorek. Chyba zaraz we wtorek agencja znalazła mi kolejna pracę - od kolejnego poniedziałku. Tak więc do końca tygodnia siedziałam na dupie na domku, nie mogąc cieszyć się z bliskości Amsterdamu z powodu owych pracowych czyli również i pieniężnych zawirowań. W drugiej pracy, o czym już wspominałam, także podziękowano mi za współpracę po dwóch dniach. I tu już agencja powiedziała mi wprost, żebym szukała sobie zajęcia na własną rękę. Na szczęście był to początek sezonu, więc nie miałam z tym problemów, o czym również wspominałam.
Ale pieniężnie byłam w tak zwanej czarnej dupie. Mimo, że ceny żarcia w Nl są czterokrotnie niższe niż u nas, konto musiało w końcu zacząć świecić pustkami, w końcu z tego co zarobiłam musiałam jeszcze zapłacić za domek i pomniejsze pierdutki.
Pomogła mi wtedy siedząca już jakiś czas we Włoszech mamuśka, ale nie każdy ma możliwość takiego ratunku.

* W trzeciej pracy dla odmiany wypłaty były miesięczne, ja akurat wbiłam się w połowę miesiąca. Podostawałam już moje groszaki za tych parę godzin poprzednich prac, trochę pożyczyłam od współpracowniczki i dociągnęłam, ale moja dieta składała się z makaronu z sosem pomidorowym, czasem z cukinią oraz z tych nieszczęsnych płatków, które zresztą wracając zwoziłam jeszcze ze sobą do Polski ;)

* Żeby wyjechać wzięłam pożyczkę na zasadach oddania całej pożyczonej kwoty po miesiącu. Musiałam ten okres przedłużyć, ale koniec końców dzięki zakotwiczeniu się w ostatniej pracy 
i życzliwości ludzi (znów!) stanęłam na nogi. Muszę jeszcze dodać, że zanim mi się całkiem wyprostowało, trzy razy pożyczałam od tej samej koleżanki parę jurków przed końcem miesiąca.


4. BAGAŻ.

Tak, mam coś do powiedzenia nawet na ten temat ;)
Jeżeli pakując się myślicie, że jedziecie w końcu przede wszystkim do pracy, lepiej pomyślcie drugi raz ;)
Teraz wydaje mi się to oczywiste, ale wybierając się jakoś nie połapałam faktów, że za granicą tak samo poznaje się ludzi, jest gdzie wyjść, są imprezy i przede wszystkim na to wszystko Cię stać.
W efekcie zaraz, kiedy tylko mogłam już sobie na to pozwolić ruszyłam szturmem na sklepy co by mieć do włożenia na dupę coś innego niż moje budowlane ogrodniczki.
Z drugiej strony, w busach zazwyczaj do dużej ilości bagażu trzeba dopłacać, warto więc starać się zachować ilościowy umiar. Jeżeli nie przekonuje Was argument pieniężny, może przekona Was wizja kilkunastogodzinnej podróży z torbami pod i na kolanach, bo nie było gdzie się pomieścić.


5. KONTAKT Z KRAJEM.

Jeżeli chodzi o Nl, to operatorzy widząc, jak wielu Polaków przebywa w tym kraju, stworzyli oferty z myślą o nas. Nie wiem jak by było z Wami, bo to zależy oczywiście od charakteru i stopnia zżycia z rodziną/ znajomymi, ale mnie po jakimś czasie zaczęło męczyć dobijanie się z Pl, żeby wszystko każdemu opowiadać. Jakby nie patrzeć nasze i innych życie nadal się toczy i moim zdaniem nie da się połączyć aklimatyzacji w nowym miejscu z jednoczesnym byciem na bieżąco ze sprawami w Polsce. No chyba, że komuś pasuje żywot wyrzutka wiszącego ciągle między pracą a telefonem.


6. ZWIERZĘTA.

Czyli akapit, na który sama bym nie wpadła, ale znów z pomocą przyszła mi Kocia Matka.
Myślę, że zagadnienie jest bardzo ważne, jeśli naprawdę kochamy swoje zwierzaki.
I niestety nie mam tu rad, jak sobie poradzić z tęsknotą, bo mnie samą ona wysuszała a częstotliwość moich telefonów do domu określała głównie troska o koty.
Dopiero pod koniec pobytu wpadłam na pomysł kupienia sobie pluszowego kotka, na którego mogłam przelać swoją mniłość i z nim rozmawiać ;)
H., czyli Tata Robinsony, przysyłał mi też zdjęcia futrzaków, bo swoich "zabranych" na telefonie 
z domu miałam stanowczo za mało.
Mój wyjazd do pracy pociągnął za sobą wewnętrzny konflikt - wzięłam te koty, ratując je od schroniska/ śmierci i czułam się podle zostawiając je w domu. Z drugiej jednak strony wiedziałam, że dzięki temu wyjazdowi polepszy się także ich byt, dostaną lepszą karmę i lepsze zaplecze weterynaryjne, choć nie zdają sobie z tego sprawy.
Na szczęście mam Tatę Robinsony, jedyną osobę, której z umiarkowanie spokojnym sumieniem mogłam powierzyć moje drogocenne istoty. Miałam co prawda pomysł poszukania mruczkom domów tymczasowych, ale porzuciłam go; chyba nie mogłabym na siebie spojrzeć w lustrze gdybym wybrała to rozwiązanie.


PODSUMOWANIE:

Czyli już konkretnie, moje wyjazdowe rady:
  • podszlifować angielski, jeżeli nie umiemy języka tubylczego, polecam także wziąć ze sobą słownik/ rozmówki i zainstalować na telefonie np. google translate, jeśli mamy możliwości sprzętowe,
  • zadbać o możliwość kontaktu ze światem, ogarnąć roaming, ceny połączeń, zadbać, by po drodze nie padł nam telefon,
  • na wszelki wypadek mieć i kartę i gotówkę, w miarę możliwości mieć już od początku jakąś kwotę "na czarną godzinę",
  • jeżeli musimy się zapożyczyć, popytajmy najpierw rodzinę i znajomych - jeśli powinie nam się noga dogadamy się w kwestii spłaty długu, co jest o wiele trudniejsze w przypadku banków,
  • starać się zostawić sobie trochę luzu w torbach, prawie nigdy nie jest tak, że z czym jedziemy z tym wracamy,
  • pomyśleć pakując się o różnych sytuacjach, w jakich możemy się znaleźć (o zmianach pogody też!),
  • przejrzeć oferty lokalnych operatorów zamiast bulić za roaming, zastanowić się, czy warto rzucać się od razu na największą ilość darmowych minut i gigantyczny transfer danych,
  • poczytać trochę o kraju, do którego się wybieramy, szczególnie o różnicach w przepisach prawa,
  • pamiętać, że ludzie są różni, ale warto z nimi dobrze żyć,
  • ZAWSZE MIEĆ PLAN B, a najlepiej i C, bo teoria z praktyką lubi się rozmijać a najgorsze, co można zrobić to pozostać biernym i bezradnym. 


Dziękuję :)
I życzę samych spokojnych wyjazdów bez przebojów, jeśli już się na jakiś zdecydujecie :)

14 komentarzy:

  1. O jej, czuje się doceniona, nawet przeceniona ;)
    Ja bym mogła wyjechać tylko w wakacje, bo wtedy jeszcze jest z kim koty zostawić, a i tak bym chyba oszalała jakby mi dzwonili: Zabieraj swojego rudego kota, znowu się zesrał w garderobie...
    A koleżanka zabrała kota do NL, podróż samochodem była koszmarem (mimo tego, że to był wyjazd męża do pracy w korpo i mieszkanie zapewnione mieli to i tak kot się tam czuł bardzo źle)
    Później był problem z powrotem do domu na święta, bo jak znowu kota męczyć tyle godzin w aucie. Szukanie hotelu, albo domu tymczasowego nie udało się. W efekcie kot został oddany na przechowanie do holenderskiego schroniska i tam wyadoptowany w ciągu 2 dni przez jakąś tubylczą rodzinę, bez możliwości zwrotu.
    Przysyłali potem zdjęcia, chyba jest szczęśliwy. Za to koleżanka rok cały czas żałuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbym oddała kota na "przechowanie do schroniska" (?!) i ktoś go adoptował, to chyba bym się zastrzeliła...

      Usuń
    2. Chodziło o to, że nie chciała kota znowu męczyć podróżą, a żaden hotel w okolicy nie miał miejsca, bo święta. Nikt ze znajomych w Holandii go nie chciał i oddała go do schroniska, bo ktoś jej powiedział, że tak może zrobić: "Bo raczej nikt go w 10 dni nie wyadoptuje". Jeszcze musiała zapłacić za to, że go przyjmą i go zaszczepić, odrobaczyć itp.
      Ja bym nie oddała, chyba bym wolała nie oglądać swojej rodziny w Polsce ;(

      Usuń
    3. Szczerze mówiąc myślałam, że ona jakoś tam się umawiała, że niedługo po niego wróci, ale i tak szkoda :(
      Ja też bym wolała zostać z futerkiem.
      Albo jakieś uspokajacze mu dać, jeśli bym musiała jechać.

      Jeszcze szczęście w nieszczęściu, że na dobrą rodzinę trafił...

      Usuń
    4. Bo teoretycznie się umawiała, że go weźmie znowu, ale musiała się liczyć z tym, że ktoś może go zaadoptować i na nieszczęście polski kot szybko znalazł chętnych. ;(

      Usuń
    5. Pokłady złej woli tych schroniskowych opiekunów mnie przygniotły.
      Nosz kurwa, mówi kobita, że wróci to co im szkodziło poczekać tych kilka dni i wyadoptować za ten czas inne bidy...
      Jeszcze żeby to był miesiąc, ale półtora tygodnia?? Szkoda kici.

      Usuń
    6. Holenderskie schronisko= holenderskie prawo. Zrzekła się jednak...
      Czemu mieli kota trzymać dla Polki co nie wiadomo czy wróci po niego...

      Usuń
    7. Wydaje mi się, że bym go przytrzymała, jakby właściciele nie wrócili to skoro zadbany to pewnie w niedługim czasie znalazłby dom...
      Ale może to przykład naszej skłonności do naginania przepisów :x

      Usuń
  2. Oli:) Twoje "pisanie" jest publiczne, więc pozwolę sobie. Tak, to wszystko prawda, plan planem, widoki widokami, ale "żywą" kasę musisz mieć i to wsio. Przerabiałem motyw z czekającym na kasę, wózkiem z zakupami przy kasie:). Wyjeżdzając z mniejszym lub większym złodziejem ( w domyśle pijawką, agencją), trzeba przyjąć ze 100% pewnością, że to co Cię spotka na miejscu będzie odwrotnie proporcjonalne do tego co Ci obiecano w PL:(. W zależności od tego jak bardzo jesteś ważna/y dla kontrahenta "złodzieja", "złodziej" testuje Twoją wytrzymalość i inteligencję ( czytaj: z założenia dla agencji jesteś debilem z PL, nie kumatym, nie czytatym) ile qrwa da się wyrwać za niego i z niego. Nie rozwijam tematu, ale służę pomocą gdyby co:).
    Ludzie, Oli:) spotkani to inny temat. Nie wiem, ale staram się być zawsze "człowiekiem", staram się nie oceniać, nie znanych, staram się pokazać dobre strony bycia człowiekiem, Polakiem. I to tyle, po latach bywania, staram się unikać krajanów, bo zazwyczaj, po krótkim czasie ma się problemy.
    Reasumując, życie "gdzieś tam" nie jest łatwe, ale gdyby ktoś zabładził na tego blogaska i marzył o dobrobycie, chce gdzieś tam się wybrać z agencją, to służę pomocą w interpretacji umów wstępnych, warunków, ocenie "złodzieja", pomogę spłodzić "dobre" CV.
    Buziak dla Oli:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Pisanie"? Po co ten cudzysłów przepraszam?

      Nazywanie agencji złodziejami też jest mylące; chciałam zauważyć, że Holendrzy już dawno się połapali, że polaczki to tania siła robocza i cieszą się z omijania "złodzieja" a nie widzą, że jebią za niższą stawkę, bez ubezpieczenia i bez wakacyjnego.
      Ja tam na agencje nie narzekam, są drogie, ale za to wiem, że papierologię mam załatwioną i żaden Edek mnie nie wyrucha.

      Chciałam zrobić krótki spis tego, co ja uważam za ważne i zrobiłam; jakbym miała się o wszystkim rozpisywać to by mi książka wyszła.

      Btw, jesli oferujesz swoją pomoc to przydałby się jakiś kontakt ;p

      Usuń
    2. No cóż, masz jak zawsze rację:) Ale qrwa jest jedno małe ale. Nie wiem czy masz ochotę na zabawę na publicznym forum? Edek "wyrucha" Cię (co za słownictwo) jak mu dasz:) no chyba, że na pedofila trafisz hahhahahaha. Dziecie, żyjemy w innych światach, Ty uznajesz agencje za dobrodziejstwo, a ja mówię to złodzieje. Masz ochotę na zabawę? zadbaj o pozycjonowanie. Buziak:)

      Usuń
  3. Ach, zapomniałem dodać, że "Mama Robinsony" to bardzo mądra kobieta, zaradna i niezwykle obrotna. Co dla niej jest łatwe i oczywiste, dla innych stanowi mur......:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, to bardzo miłe.

      Usuń
    2. Oczywiście, qrwa cała przyjemność po mojej stronie hahhahaha lubię gdy kobiety się uśmiechają:)

      Usuń

Włączyłam moderację starszych komentarzy tylko po to, żeby wiedzieć, że jakiś przybył
i móc odpowiedzieć.
Publikuję z grubsza wszystko - komentarze są obrazem Was, nie mnie ;)

Zachęcam do zostawiania uwag i przemyśleń! Możecie robić to również anonimowo.