sobota, 29 marca 2014

Post pochwalny.

Chwalić się będę. Chyba nie myśleliście inaczej? ;p

Post miał być napisany o wiele, wiele wcześniej, ale trochę mi się pokomplikowało zbieranie materiałów.
No, trudno.

Marzec upłynął mi bardzo przyjemnie i milutko. Dzień Kobiet, moje skromne urodziny i imieniny - wyjątkowo wpadło mi w tym roku sporo prezentów :) bez okazji, ale przypisałam sobie to wybranym świętom ;)

Po pierwsze, dorobiłam się wreszcie hantelków! Dostałam oczywiście różowe ;) żeliwne
w winylowej powłoczce, o wadze 1,5 kg.


















Postanowiłam przy okazji pokazać aktualny stan moich postępów w ćwiczeniach ramion.
Z góry przepraszam za fatalną jakość zdjęć - musiałam robić samowyzwalaczem i okrajać.













Idąc dalej - wstawiłam kiedyś na fejsa Tacie Robinsony zdjęcie kotkowych rajstop, tak se dla beki. Kupił mi! Cieszę się jak dziecko :D Niestety, strasznie trudno jest założyć je równo, co zaraz zobaczycie ;)
Zdjęcie znów z samowyzwalacza.




















Oraz drugie "niestety" - wykonanie pozostawia sporo do życzenia :/ kotkowy obrys wykonany jest nieostro, tzn. widać w obrysie jakieś takie szare plamki, nitki czy chuj wi co... O, takie:










Jest to wg mnie zdecydowanie zbyt wyraźnie widoczne, zastanawiam się, czy nie reklamować rajstopek, ostatecznie 3 zł nie kosztowały, a 20. Poza tym jest ok, czarny materiał jest grubszy,
ale i ten cielisty jest całkiem solidny; gęsto tkany, z lycrą.

Drugie miejsce na liście prezentowych radości zajmuje wspaniała przypinka od Kociego Pamiętnika.
















Prawie największa moje radość ostatniego miesiąca! Noszę ją kiedy tylko pogoda pozwala na materiałową kurteczkę (mam jeszcze skajkową, której nie chcę kłuć), w zestawie z rajstopkami ściąga zaczepki przechodniów jak magnes :D 
O dziwo nie usłyszałam jeszcze żadnego negatywnego komentarza.


Generalnie przypinka miała być na pierwszym miejscu, ale w paradę wtrąciło się prawko ;)

Niniejszym oświadczam, że od 25 marca jestem kierownicą! :D


Dziękuję :)

sobota, 15 marca 2014

Sprawozdanie z hennowania + porównanie henn!

Czyli post finalny, do którego materiały zbierałam, mówiąc obrazowo, w chuj długo ;)


Na początek moje ostatnie hennowanie. Tym razem uwiecznianie miałam zaplanowane wcześniej, więc mam zdjęcia efektów z poszczególnych etapów koloryzacji.

Nie robiłam zdjęć hennowej papki, ponieważ na innych blogach jest ich pełno, a zasadniczo moja nie wyglądała bardzo inaczej od reszty ;)
Za to opatentowałam mieszanie proszku dla niecierpliwych, tj. mikserem ;)

Od dłuższego czasu używam henny czerwonej Khadi z amlą i jatrophą.

Mieszankę przygotowuję wg zaleceń producenta, tj. zalewam wodą o temperaturze 85 stopni,
mieszam i po przestygnięciu jeszcze ciepłą nakładam na umyte włosy, gdzie trzymam ją kolejne
2 - 3 godziny pod reklamówką i czapką.
Włosy najpierw myję mocnym szamponem, ostatnio Familijnym, a potem papkę tylko
spłukuję i zostawiam włosy na dwa dni bez ingerencji czegokolwiek. Następnie myję i pielęgnuję jak zawsze.

Z racji tego, że pierwszy raz nakładałam hennę na włosy farbowane drogeryjnym jasnym blondem -

- a było to w październiku 2012 - musiałam zrobić zdjęcia koloru na włosach wyżartych przez tę farbę i osobne koloru na moich naturalnych. Zapraszam :)

Połączyłam zdjęcia "przed" i "po" dla lepszego uwidocznienia różnicy.


Całe włosy przed farbowaniem i po utlenieniu i kilku myciach:






















Ciemniejsza partia u góry to właśnie moje naturalne.



Odrosty - przed, zaraz po farbowaniu i po utlenieniu:










Zaraz po farbowaniu oznacza w wieczór farbowania, po zmyciu papki i wyschnięciu ;)

A na pierwszym zdjęciu to mój naturalny kolor na ogromnych odrostach; gdzieś tam w brzegach zdjęcia może dojrzycie powiew rudości ;)

Kolor na długości, na zniszczonych włosach - przed, zaraz po farbowaniu i po utlenieniu:





I kolor na naturalkach. Znów przed, zaraz po i po utlenieniu:


Starałam się focić przy w miarę podobnym oświetleniu, ale wicie jak to bywa. 
Każde zdjęcie robione z fleszem.


Osobiście jestem zadowolona :)


Podsumujmy teraz beef henny Khadi i ZARQA.

ZARQA była moją pierwszą henną; kupiłam ją ze względu na cenę - 19,99zł. Niewiele mniej od Khadi, ale wzięłam ją też ze względu na powszechny zachwyt nad Khadi - czuję niechęć do rzeczy, za którymi walą tłumy.
Khadi kupiłam będąc za granicą - dla testów, z ciekawości. I nie było mi już tak szkoda siana ;)

Oto moja subiektywna charakterystyka:

ZARQA
+ dość grubo zmielona. Nie fruwała tak bardzo w powietrzu i mieszała się lepiej niż Khadi (zanim odkryłam mikser);
+ tańsza;
- kolor wychodził mało intensywny;
- szybko się wypłukuje;
- bardzo intensywnie pachnie, podrażniłam sobie mocno gardło samym wdychaniem;
- producent każe najpierw utleniać ją 8 godzin.

KHADI
- bardzo miałka. Fruwa w powietrzu przy każdym poruszeniu i próbie mieszania;
- droższa;
+ intensywny, ognisty kolor;
+ wypłukuje się zdecydowanie wolniej 
+ pachnie odrobinę łagodniej;
+ producent zaleca zalanie gorącą wodą i nakładanie bez utleniania.


Obie henny są opisane jako 100% naturalne (dzięki czemu nie powinnyśmy się obawiać dziwnych kolorów po ewentualnym nałożeniu farby drogeryjnej).
Jak widać, Khadi wyprzedza ZARQĘ bardzo widocznie.
A jak to wygląda w praktyce? 
Hennowanie ZARQĄ opisywałam już w tej notce, ale przypomnę:


Oba zdjęcia pokazują kolor kilka dni po farbowaniu.

I jeszcze raz Khadi:


Zdjęcie z Nl, czyli zupełnie inne farbowanie niż na zdjęciach w pierwszej części postu.


Myślę, że po tym sprawozdaniu zrozumiecie, dlaczego zostanę przy Khadi ;)


P.S.: Sporo dziewczyn zastanawia się, jak to w końcu jest z olejowaniem po hennowaniu. 
Można, nie można? Wypłukuje kolor czy nie? 
Postanowiłam to sprawdzić.
Jako, że włosy składają się z tej samej tkanki co paznokcie i naskórek uznałam, że miarodajne będzie sprawdzenie tego mitu na dłoniach. 
Rozprowadzając papkę na włosach nie nakładałam rękawiczek, tak że zanim się uwinęłam dłonie miałam już iście indiańsko czerwone.
Pierwsze warstwy koloru zmyłam normalnie mydłem; kiedy woda leciała już czysta, a ręce nadal były czerwone, smarowałam je dłuższą chwilę moim oszukanym Kokosnootem. Nie poszło.
Później pomieszałam jeszcze olej z pilingiem - woda nadal była czysta. 
Ostatecznie doszorowałam się samym pilingiem i najtańszym, biedrowym mydłem w płynie co nasuwa wniosek, że po utlenieniu możemy się spokojnie olejować bo barwnik najbardziej wypłukują detergenty.

Pozdrówka! :)