niedziela, 12 marca 2017

Sprawa Niny Frank.

Wpadła mi w oko, ponieważ stała na regale wraz z siostrami
("Tylko martwi nie kłamią", "Florystka"). Spora biała wyspa wśród ciemnych, mrocznych okładek kryminałów i thrillerów.
Muszę przyznać, że to też ciekawy zabieg - jakby nie było, przyciąga wzrok, czyli ode mnie plus 5 punktów dla pani Katarzyny.
Wspomnę jeszcze, że Autorka ma bardzo fajne nazwisko. Niczym dziewczyna Bonda ;)
Kojarzy się z akcją, sensacją i rzeszą fanów :)

Najbardziej spodobał mi się tytuł "Tylko martwi nie kłamią", jednak dojrzałam,
że jest to seria - wypadałoby więc zacząć czytać od początku. I tak na próbę Nina powędrowała do koszyka.

TYTUŁ: Sprawa Niny Frank
AUTOR: Katarzyna Bonda
WYDAWNICTWO: MUZA
STRONY: 416
OPRAWA: Miękka ze skrzydełkami
FORMAT: 13 x 20,5 cm
GATUNEK: Kryminał, sensacja (te dane biorę z opisów księgarń)
CENA: 22 zł bez kilku groszy.




Pomijając wrażenie na półce, sama okładka wzbudza we mnie uczucia zupełnie nijakie. Zastanawiałam się, czemu akurat okulary - po lekturze i przerwie na zebranie myśli nadal nie mam pomysłu.

Opis z tyłu również mnie nie ruszył. Nie ma co kryć, wzięłam ją tylko z przyzwoitości,
z jaką traktuję serie.
I ten "Hubert Meyer utalentowany profiler z Katowic."
Przecież to zdanie aż woła o przecinek!




Skrzydełka po rozłożeniu mają takie same plamki jak i na zewnątrz. 
Doprowadza mnie to do szału, wyglądają, jakby ktoś mymlał je tłustymi paluchami.


Druk.

A w porządku. Nie męczy oczu, leci się z tekstem nawet przy zdechłym oświetleniu, 
przy jakim czytam.
Krótkie rozdziały wg mnie są jedną ze składowych niemęczącej formy powieści. 
No i są praktyczne.
Wbrew wrażeniu, jakie można odnieść sugerując się zdjęciem, druk nie przebija na druga stronę kartek. 
Literówek itd. nie wyłapałam, za to znalazłam kilka (chyba 3) sformułowań, 
które mnie zdziwiły, jak na przykład "patrzeć spod oka".
Do tej pory słyszałam tylko o "patrzeniu spod byka"; poirytowało mnie to. 
Zrobiłam małe śledztwo "we internetach" i nadal nie wiem. Patrzenie "spod oka" 
jest wyjaśniane na stronach PWN jako wrogie, "Spod byka" również. Jednak, kiedy wpisałam tego nieszczęsnego byka, jako synonimy pokazało się tylko "patrzenie bykiem" czy "patrzenie wilkiem", a tamto już nie. 
I o co chodzi tu?
Nie będę grzebać do rana, zostaję przy osłuchanym byku.




Zamazałam smaczki, które mogłyby cokolwiek ujawnić; denerwujta się ;)


Treść.

I tutaj najmniej przyjemna część, bo nie będzie takich zachwytów jak ostatnio. Niby dzieje się więcej i nie powiem, żeby było to opisane nudno, ale... no, nie ma tu tego "czegoś"
co nie pozwala Ci nawet pomyśleć o odłożeniu książki. W trakcie czytania wychodziłam 
do łazienki, na papierosa, pojechałam do sklepu.
Oraz cały czas miałam w głowie poprzedni tytuł.

Denerwuje mnie, że Autorka w odniesieniu do pana śledczego używa tylko dwóch synonimów - "Meyer" i "profiler".
To drugie jest w moim przypadku o tyle nieszczęśliwe, że ciągle czytam je jak "prolifer", 
a to kojarzy mi się zdecydowanie w dzisiejszych czasach wkurwiająco!

Akcja jest przeplatana retrospekcjami - wspomnieniami naszej gwiazdy, które powoli pozwalają poskładać nam puzzle do kupy. Lubię ten zabieg. Dodatkowo, na początku rzadko, a w drugiej połowie książki już bardzo często, 
Autorka spaja treść dalekich od siebie wydarzeń, kończąc jeden a zaczynąjąc kolejny rozdział prawie, lub tymi samymi słowami (przykład na powyższym zdjęciu). 
Urzekło mnie to, bardzo wciągające, mistyczne?

Ezoteryka w ogóle zajmuję trochę miejsca w tym świecie. Runy, w które wierzyła Nina. Spotkanie Meyera z wróżbitami. Maksymy, zaczynające każdy rozdział. Maksymy to jest coś, co moim zdaniem robi robotę (nadaje klimat), jednak rzekome mistyczne przeżycie psychologa jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Mam wrażenie, że wątek został niedokończony - albo jestem na niego za głupia.

Mimo tych kilku niedogodności, zapamiętale pochłaniałam kolejne kartki, choć tylko 
przez kilka chwil byłam w akcję naprawdę wciągnięta. Za to otoczenie, ludzi i przedmioty wyobrażałam sobie niemal bez świadomego udziału. Jednak koniec końców, kiedy przy 385 stronie chłopak zaprosił mnie na papierocha cieszyłam się, że za 15 minut skończę.

Kompletną pomyłką są dla mnie dwa ostatnie rozdziały. Po finiszu czułam się zwyczajnie rozczarowana i sfrustrowana. Miałam nadzieję, że coś wyjaśni się w kolejnych tomach, jednak po wyguglowaniu opinii innych czytających przygasła ona znacznie.
Poza tym i tymi kilkoma w trakcie, jakieś szczególne emocje mną nie targały, 
ot - kupić, przeczytać, zapomnieć.

Niemniej sama nie mam ani grama talentu do napisania czegoś choćby podobnego! 
Dlatego doceniam i bardzo się cieszę, że nasze polskie kobitki piszą, wydają i osiągają sukcesy. Nawet, jeżeli mnie samej nie do końca się to podoba.

Ok.
 Swoje rzekłam, zajęło mi to sporo czasu. Nanosiłam mnóstwo poprawek, przemieszczałam zdania. Tak jak się tę książkę czytało, tak też się ją recenzuje - 
- bez większej weny.
Czuję ulgę, że za kilka zdań będę mogła zacząć drugą część z czystą głową - 
- i to będzie ta właśnie część, na którą czekałam!

Czy polecam? A nie wiem, kuźwa. Za 22 peeleny sami się możecie przekonać. 
No gniot to to nie jest na pewno, zaręczam!

Internetowi uważają kolejne książki za lepsze. Zobaczmy :)



CZAS CZYTANIA: 1 popoludnie.
MOJA OCENA: 8/10. Niestety.


Nara!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Włączyłam moderację starszych komentarzy tylko po to, żeby wiedzieć, że jakiś przybył
i móc odpowiedzieć.
Publikuję z grubsza wszystko - komentarze są obrazem Was, nie mnie ;)

Zachęcam do zostawiania uwag i przemyśleń! Możecie robić to również anonimowo.