środa, 18 maja 2016

Klubowa mapa Polski - Venus Planet w Konecku.


Dyskoteki i festiwale uwielbiam odkąd tylko odrosłam od ziemi na tyle,
by w nich uczestniczyć ;)

W ostatnią sobotę odwiedziłam po raz pierwszy kolejny w swojej karierze przybytek
 na imprezowej mapie Polski, Venus Planet w Konecku.
Nie miałam nastroju na harce, zdecydowaną więc większość nocy spędziłam
na obserwowaniu rozbawionej gawiedzi - to z poziomu obrzeży parkietu, to sącząc bezalkoholowe piwko na balkonie.


Dojazd, na ostatnich kilku km, po drodze ilustrującej złoty sen architekta z rozdwojeniem jaźni; dziury poprzetykane asfaltem, poprzetykane asfaltem niepoprzetykanym niczym.

Budynek monumentalny, ciekawie podświetlony - zrobił na mnie dobre wrażenie;
z daleka było widać, dokąd zmierzamy. Niestety nie mogę znaleźć zdjęć nocą, próbowałam szukać na oficjalnej stronie klubu - widocznie trwa jakiś konkurs, aby uzyskać dostęp do galerii należy kliknąć w "głosowanie" i nacisnąć 10 :D
Minus jak stąd w góry.

No, w każdym razie wnętrze ładne. Bogato podświetlone, jasne i przestronne.


http://ddwloclawek.pl/pl/15_fotorelacje/91_clubbing/3240_venus_planet_koneck_2604_czesc_iv.html
Źródło


Co mnie szczególnie urzekło: podświetlone słupy i wybrane, spore płytki w podłodze, podświetlane kanapy, podświetlane schody! ciepłe barwy wnętrza i gdzieniegdzie wrzucone
palmy w doniczkach, a dla takich oderwanych od rzeczywistości nudziarzy jak ja - wyświetlane projektorem na ścianie na wysokości balkonów spojlery nadciągających imprez.
Oraz prowadzący do centrum tego przybytku rozpusty korytarz o lustrzanych, czarnych ścianach.
Zaprawdę, bajeczny!

Żródło


Dodatkowo Venus to miejsce ze świetnym potencjałem nagłośnienia, niestety moim zdaniem niewykorzystanym - fajnie, kiedy bas czuć fizycznie na ciele, niefajnie, kiedy poza tym basem mało co słychać. Na sali disco z pola było to szczególnie odczuwalne, szczególnie drażniące.

Ceny piwka niewygórowane - 4,50 za Leszka, którego w Lewiatanie kupowałam
za 2,99 nie jest w porównaniu z innymi klubami wysoką ceną.
Drinki bardziej wpisują się w średnią.

Zdecydowanym minusem jest zdzieranie z klubowiczów za wszystko, za co tylko można - do tej pory nie spotkałam się z tym w żadnym (!!) klubie - za granicą normą jest płatna toaleta, za to mamy darmową szatnię. Na festiwalach mamy często bezpłatny parking
i toaletę, za to płatną szatnię. W najbliższym mi Kokocku (o nim kiedy indziej) za szatnię
i parking płacimy, jednak toalety są za darmo.

W Venus zapłacicie za parking, szatnię i toaletę :)
Aż dziw, że po jednokrotnym opłaceniu wstępu i przybiciu pieczątki pozwalają
na dowolnie częste wychodzenie i wracanie do klubu ;p

Ceny wejścia na poziomie średnim - płaciłam 12 zł, podobno był nawet jakiś gość ;)

Z muzycznego zaplecza:
Standard, czyli sala "techniczna" i sala disco polo,
plus rewelacyjny bonus w postaci sali "25+".
Od tego roku zaliczam się do tego jakże szczytnego grona ;)
Przywitała mnie podłoga inspirowana "Gorączką sobotniej nocy" - podświetlana, ale tylko na łączeniach płytek i hity prosto z mojej playlisty w samochodzie, czyli Stevie Wonder
i Erika na ten przykład.

Oraz nienachlane i nienaćpane, uśmiechnięte towarzystwo, wśród którego oczywiście zrobiłam szał wpadając jak burza i zawzięcie odśpiewując i pokazowo odtańcowując znane klasyki ;)

Bardzo miło było też zobaczyć, że na disco polo zmieści się więcej niż tylko pięć tańczących par na krzyż, zazwyczaj miejscówki te są tworzone z myślą o...
no ok, bezmyślnie raczej ;p

Po spacerku z samochodu na miejsce w zimną, majową noc z ulgą schowałam
się w ciepłym wnętrzu, jednak do swawoli to po mojemu ze 2 stopnie za dużo. Podpierało mi się ściany komfortowo w krótkim rękawku, innymi słowy - otoczenie zachęca dziewczęta do zabawy bardziej rozebranymi, niż ubranymi ;)


Czy polecam?
Zdania i podsumowującej opinii brak. Jestem już z grubsza recydywa i mało co wywołuje
u mnie efekt "wow", jednak tutaj zdecydowanie udało się to wystrojowi. Jeżeli Waszym zdaniem warto zapłacić tych co najmniej kilkanaście peelenów za ciekawość - endżoj.


Dobrej nocy!

piątek, 6 maja 2016

O stulatku, co to wyskoczył z okna i zniknął.

Tak, tak, jakoś tam se żyję, coś robię, coś zmieniam i znowu mam ochotę popisać.
Dziś akcent optymistyczny - o książce, którą zdecydowanie mogę polecić.


Jeżeli jeszcze nie słyszeliście o tym tytule i spędza Wam to sen z powiek i spokój z duszy - darujcie; ja również nie zaliczałam się do tych setek tysięcy zachwyconych
(zapewne skandynawskich) czytelników - po raz pierwszy spotkałam się z tą pozycją w markecie. Kiedy ją kupowałam. Lubię stonowane i eleganckie okładki, ale krzykliwe i ściągające wzrok też lubię. Jeśli zamysłem projektanta było przyciągnąć uwagę - gratsy, dobra robota!

Swoją drogą - po zlustrowaniu okładki pomyślałam, że rodzice Autora musieli mieć spore poczucie humoru.


W powieści podążamy krętymi ścieżkami Allana Karlssona, stulatka z jakiejś prawie zabitej dechami szwedzkiej wsi.
Jednak jeżeli na słowo "dziadek" w Waszej wyobraźni pojawia się sympatyczny, starszy pan karmiący drżącą ręką nie mniej stare i nie mniej drżące koty, należy go zweryfikować - Allan jest cholernym piromanem, socjopatą, przypadkowym mordercą i prostolinijnym zachlejpałą,
który zapoczątkowywuje wojnę atomową!

W czasie akcji zwiedza pół świata, dziwnym trafem poznając i zyskując sobie sympatię takich nazwisk jak Stalin, Franco czy Zedong. Nie zdziwicie się, jeśli napiszę, że ma to akurat głęboko
w poważaniu?

Nie od razu przebrnęłam przez treść. Jestem już stara duża i bardziej empatyczna, wartka więc akcja trzymała mnie w takim napięciu, że sobie darowałam. I nie, nie pomagało tłumaczenie,
że główny bohater na pewno nie zginie bo zostało jeszcze pół książki ;)
Po kilku miesiącach zaczęłam od początku i dojechałam do końca tym razem.


Autor operuje dość specyficznym językiem - myślę, że podpatrzył go u innych autorów - dostarcza to podobnych wrażeń co podczas czytania literatury rosyjskiej.
Porównuję tu jednak same tylko wrażenia! Ustalmy: rosyjski styl jest zwyczajnie nie do podrobienia
i Szwed absolutnie mu nie dorównuje.
Podczas drugiego czytania ( ;) ) narracja zaczęła mnie już miejscami irytować, była powtarzalna, przewidywalna.
Choć ludzie o z lekka mniejszych pokładach wewnętrznego jadu zapewne tego nie zauważą :)

Jeżeli sięgniecie po Dziadka, przygotujcie się też na nawracające retrospekcje. To nie jest powieść, którą się czyta leniwie jednym okiem w niedzielne popołudnie na leżaczku.


Są książki, do których się wraca i takie, które czyta się tylko raz. Z tym drugim bym nie przesadzała, aczkolwiek prędko na pewno do niej nie wrócę.
Zabawna, zgrabnie napisana i zabawna, w wydaniu, które posiadam komfortowo wydrukowana.
A! Zabawna jeszcze. Naściemniana tak, że trudno się nie roześmiać, ale jednak pozostawia jakiś mały dystans, który każe mi odłożyć ją na półkę i tylko wspominać z uśmiechem.

Temat ściemniania zresztą rozjaśnia z leksza wstęp:

"Nikt tak nie potrafił zaczarować słuchaczy jak dziadek, gdy zmyślał niestworzone historie, lekko pochylony nad swoją laską i z ustami pełnymi snusu.
- Nie no... naprawdę, dziadku? - pytaliśmy ze zdziwieniem.
- Tacy, co to ino prawdę godoją, toż to ni warto ich słuchać - odpowiadał dziadek.
Ta książka jest dla niego.

Jonas Jonasson"


A gdybyście jeszcze drapali się po brodach/ głowach w zwątpieniu:

"Dwa lata później matka Allana wykaszlała ducha i poszła do tego ewentualnego nieba, gdzie był już ojciec. U progu zagrody stanął zaś opryskliwy sprzedawca i oznajmił, że mogła chociaż spłacić swój dług, zanim bez uprzedzenia umarła. Allan miał jednak inne plany niż tuczyć Gustavssona bardziej, niż potrzeba.
- Tę kwestię może pan omówić z matką. Przynieść łopatę?

Sprzedawca był wprawdzie sprzedawcą, ale był także wątłej budowy, w przeciwieństwie do piętnastoletniego Allana. Chłopak wyrastał na mężczyznę i jeśli był choć w połowie tak szalony jak ojciec, wszystko mogło mu przyjść do głowy, pomyślał Gustavsson, który chciał jeszcze trochę pożyc, by móc liczyć swoje pieniądze. Dlatego nigdy więcej nie wspomniał o długu."

* * *

"Sam Allan leżał skulony za wychodkiem, nic nie widząc ani nie słysząc. Dopiero gdy wrócił na żwirowisko, by ocenić wybuch zauważył, że coś jest nie tak.
Kawałki samochodu sprzedawcy były rozrzucone na pół żwirowiska, podobnie jak kawałki samego sprzedawcy.
Głowa upadła najbliżej domu, miękko na skrawek trawy. Leżał tam z pustym wzrokiem skierowanym na zgliszcza.
- Coś ty miał do roboty na moim żwirowisku? - zapytał Allan.
Sprzedawca nie odpowiedział."



Miłego!