niedziela, 30 września 2018

CD trylogii - "Znalezione nie kradzione".

Znajomi byli w Polsce, nie mogłam przepuścić takiej okazji!
Sprzeniewierzam się więc niniejszym mojej metodzie ("czytamy partiami, które kupowaliśmy") i dokańczam serię; przecież jakbym czekała aż skończę wszystko po drodze to bym mogła przypadkiem fabułę "Pana Mercedesa" zapomnieć :p

... a doczytałabym pewnie już na święta (mam jeszcze ze 40 książek w kolejce) :D
Może i by to nie było głupie, mogłabym znowu rzucić się w wir zakupów.


TYTUŁ: Znalezione nie kradzione,
AUTOR: Stephen King,
WYDAWNICTWO: Albatros,
STRONY: 544,
OPRAWA: Miękka ze skrzydełkami,
FORMAT: 14,5 x 21 cm,
GATUNEK: Powieść detektywistyczna,
CENA: 35,62 zł.

Tytuł pasuje mi do Autora - moim pierwszym skojarzeniem było jedno z dziecięcych powiedzonek a skoro pierwsza część zdecydowanie dziecięca nie jest, byłam tym bardziej ciekawa, co znajdę tu.

No i wreszcie mam pełnowymiarową książkę!

Tak sobie myślę, że Mercedes w takim formacie by trochę cienko przy siostrach wyglądał, toć 500 stron to to miało w wydaniu kieszonkowym! Fajnie, więcej akcji :)


Zanim zaczęłam czytać oczywiście przepatrzyłam okładki ze wszech stron - opis z tyłu... jakoś mnie zniechęcił. Tak samo jak fragment na skrzydełku. Nowi bohaterowie? 
Jakoś tak mi szkoda było mimo, że wiem że toć Det. Em. i przyjaciele zostają ci sami
No, a przynajmniej część ekipy. Przeczytałam ten fragmencik i nie miałam pojęcia 
co do czego przykleić, niemiłe uczucie.


... które oczywiście okazało się moją nie pierwszą i zapewne nie ostatnią 
nadinterpretacją w życiu.


Druk.

Nie ma o czym pisać - perfekcyjny. Oczywiście mógłby być ciaśniejszy, ale takich dużych liter szybko uciekają strony ;) Raz myślałam, że wyłapałam literówkę ale dupa, 
to mnie się przywidziało.



Papier bardzo ładny. Gładki, bielutki, dostatecznie i nieprzesadnie gruby.


Język.

W tej części już mamy mniej urozmaiceń typu listy i SMSy, do których można by użyć innej czcionki - co oczywiście nie oznacza, że jest miałko! Nie chcę się powtarzać - zostańmy
po prostu przy "wysokim poziomie".


Treść.

Czyli to, na co czekałam i czego się obawiałam.

Zacznijmy od tego, że nie wiem, jak Autor to robi, ale czytanie tej książki (znowu!) oddziałuje na ośrodek przyjemności w moim mózgu od pierwszego zdania.
Niektórym ten przysłowiowy "banan na twarzy" pojawia się po forsownym treningu,
po przejażdżce jakimś fajnym autem, po zakupach - ja dokładnie tak samo mam
z tą prozą.

Fabuła fantastycznie nawiązuje do poprzedniej części - idą sobie ramię w ramię, przeplatając się ze sobą. Nowi bohaterowie są wykreowani tak, że osobiście od razu
to "kupuję" -  realistycznie i zarazem inaczej od tych, których pamiętam ze stron innych powieści Kinga. "Starzy znajomi" pozostają takimi, jakimi ich polubiliśmy (bądź nie).

Jedyne, co mi trochę burzy ten obraz, to Pete - mam wrażenie, że jego osobowość kapkę mało odstaje od Narratora - podobny osąd zdarzeń, podobne spostrzeżenia.

Przez pierwszych 120 stron mam wrażenie, że mało się dzieje, spokojna taka ta książka. Oczywiście nie nudziło mnie czytanie, ale zdziwić - zdziwiło. Po tym kamieniu milowym wątki zaczynają już tylko przyspieszać - czytałam na dwa razy, ten drugi zaczynałam od 288 strony i chciałam jeszcze gdzieś zrobić postój żeby nie siedzieć długo w noc ale się
nie dało. W każdym rozdziale dzieje się tyle, że NIE MOŻNA tego odłożyć
i beztrosko iść spać!
Łapałam się na tym, że skakałam wzrokiem parę linijek dalej albo wręcz na następną stronę aby tylko zerknąć w poszukiwaniu wskazówki, co się wydarzy ;)

Chociaż nie jest to już to zachłyśnięcie co przy Panu Mercedesie, nadal oceniam ten tytuł bardzo wysoko.

Szczególne miejsce w moim sercu zajmują nawiązania do kolejnej części (za którą się zaraz zabiorę)  - sięgające chyba już połowy obecnej! Uważam to za nietypowy zabieg;
a że teraz na wolnym mam dużo czasu na hurtowe wręcz czytanie, tym bardziej urzekają mnie nietypowości.


CZAS CZYTANIA: 6 godzin.
MOJA OCENA: 9/ 10.

niedziela, 23 września 2018

Ot, zagwozdka. "Dziewczyna z pociągu".

Jak w którymś z poprzednich postów rzuciłam - czekałam na kolej tej książki
i porwałam ją z półki ochoczo.
... A potem równie ochoczo ją odkładałam.



TYTUŁ: Dziewczyna z pociągu,
AUTOR: Paula Hawkins,
WYDAWNICTWO: Świat Książki,
STRONY: 328,
OPRAWA: Miękka,
FORMAT: 13,5 X 21,5 cm,
GATUNEK: Thriller psychologiczny,
CENA: Wygląda na to, że 26,90 zł.

Jako, że zaraz po lekturze wymogłam i seans ekranizacji wydaje mi się, że na okładce widnieje Pani Emily Blunt - odtwórczyni głównej roli.
Niemniej podczas zakupów tej wiedzy nie miałam, co nie przeszkodziło mi zainteresować się jej wyglądem - wydaje mi się, że znakomicie pasuje i do tytułu, i do polecenia przez Pana Kinga.


Z tyłu w 1/3 jaranie się sprzedawalnością... 
Nie wiem, czy to jest jakiś wykładnik - sądząc po sukcesie wszystkich obliczy Greja.

Ale muszę przyznać, że widząc ją na półce w sklepie już wiedziałam, że odbiła się szerokim echem. Pewnie dlatego wydałam na to tyle hajsu ;) Gratki dla Autorki.


Druk.

Ogólnie by mi podpasował, ale do tej treści za ścisły :p
Wolałabym, żeby strony szybciej leciały.
Ładny, bezbłędny.
Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o treści, ale o tym zaraz.


Strony grube i mięsiste, kiedy zostało mi do końca z pięć dyszek myślałam, 
że jeszcze dwa razy tyle.



Język.

Czytając, pomyślałam sobie że Autorka ma niesamowitą zdolność do zawierania maksimum treści w minimum znaków. Pierwszy raz się z czymś takim spotykam,
i to jeszcze u baby! ;)

Jako, że bohaterowie nie są żadną elytą elyt a treść muska tematy kontrowersyjne
i zachodzi na śliski grunt, nie znajdziemy tu grafomańskich elaboratów. Treść jest treściwa.
(A masło maślane)
Fajne, dobrze się to czyta.
To jeden z czynników tworzących klimat historii.


Treść.

Przykro mi tylko, że treść jest niedopracowana.
Czytałam debiut za debiutem i nie ma porównania - na niekorzyść obecnej pozycji.
Choć takie głupie wpadki można policzyć na palcach jednej ręki, to jednak czytanie "skończyło padać" a zaraz "wyszła na deszcz" może trochę wkurwić.
Pierwszą wychwyconą tego typu pomyłkę chciałam zaznaczyć zakładką ale mówię okej, zdarza się! W tej książce naprawdę mnóstwo się dzieje, bywa.
Niestety za którymś razem naprawdę się poirytowałam.
Tego typu akcje naliczyłam 3 lub cztery.

Poza tym tak sobie myślę, że nie dziwię się że Pan King polecił - ta książka zdobyła taki rozgłos, że być może nie chciał podcinać skrzydeł debiutantce niczym Mickiewicz Słowackiemu (na pewno o tym przykładzie myślał :D)?
Darujcie, ale patrząc po tym co sam pisze nie wierzę, żeby to go wciągnęło.

I tu dochodzimy do sedna.

Nie mogę powiedzieć, że książka mi się nie podobała, bo fabuła była ciekawa, zgrabna, choć zakręcona (częste przeskoki między bohaterami i czasem akcji,
nie mam głowy do śledzenia historii w ten sposób).
Jednak pozytywne opinie tak mnie skonsternowały, że musiałam sprawdzić, czy może
ja wymagam niemożliwego:


No nie.
Z założenia miało wywoływać dreszcz emocji.
A mam wrażenie, że tu 3/4 akcji kręci się wokół czarnej dziury w pamięci głównej bohaterki.
Ok, wiem, że to ważne, że ta plama jest NAJWAŻNIEJSZA, ale czytając prychałam gniewnie na uczynienie urwanego filmu alkoholiczki jednym z głównych motywów.
A bo to pierwszy raz?
Dobrze, że do tego w drugiej połowie dochodzą inne motywy i koniec końców uważam,
że Pani Paula wybrnęła ;)

I wiecie co, może ja jestem już na wskroś przesiąknięta tymi kryminałami?
Bo czytałam bez większych emocji, choć nieprzerwanie.
Po lekturze jestem zawiedziona.

Muszę dodać, że tutaj forma jest dokładnie taka sama jak w "Służącej"!
Czyli poznajemy przeszłość na przemian z teraźniejszością i stopniowo zbliżamy
się do kulminacji, tj. połączenia dwóch wątków.
Podobało mi się tam, podoba mi się i tu.


Zabierałam się do pisania tego dobrych kilka dni, naprawdę trudno mi było wycisnąć
z siebie te słowa - co pewnie będzie widać. Książka wywołała we mnie tak sprzeczne emocje że to uczucie już chyba nie zniknie.

Za to nie mam tego problemu z oceną filmu - znając treść książki? Szmira.
Uważam, że próby upchania tylu znaczących wydarzeń w tak krótkim czasie spaliły
na panewce i koniec końców mamy tylko echo akcji - prowadzone po łebkach oraz niemrawych, niedokreowanych bohaterów.
Choć chłopaka, który nie czytał, zainteresował.

Specyfika subiektywnych opinii.

CZAS CZYTANIA: 2 popołudnia,
MOJA OCENA: 7,5. Przepraszam, nie podaruję tych nieścisłości.



niedziela, 16 września 2018

"Ali Deals" - akcesoria rowerowe.

Miałam tu wstawić swoje dwie torebki i jakąś inną pierdutkę kiedy nagle okazało się,
że i do roweru parę rzeczy zamówilim ;)

Zacznę od swoich wyborów.


1. Wodoodporna torebuszka rogoramowa:


Na każdej aukcji są wymiary, ale mimo obcowania jakiś czas z liniałami i projektami zawsze jestem zaskoczona, że przychodzi mi wszystko takie malutkie ;)

Tak jak się spodziewałam, sakiewka jest przyczepiana do ramy na trzy rzepy, z czego górne nie są na jej końcach - zapomka o otwieraniu tego jedną ręką. 
Oraz składa się aż z jednej przegródki.
Chociaż fakt faktem, wobec grubości ramy nie ma czym szaleć.

Materiał faktycznie jest wodoodporny.
Wchodzi do niej na luzie telefon 5,2 cala w etui oraz duża paczka fajek i zapalara.

CENA: 2,01 €.


2. Wodoodporna, dwudzielna torebuszka naramowa:


Mam dwie duże, praktyczne sakwy na bagażniku i pomyślałam, że byłabym ładowniejsza 
z czymś podobnym z przodu - oczywiście nie przyłożyłam się do wymiarów :D

Na zdjęciu telefon 4,7 cala, który ledwo, na wcisk, wchodzi w miejsce między torbami przeznaczone na telefon. Widocznie malutcy Chińczycy mają malutkie telefony i tak też projektują osprzęt ;)

Padłam jak to zobaczyłam, w środku kieszenie tworzy zszyta cieniuchna siatka; wygląda 
to żałośnie ale domyślam się, że prędzej puści szew niż to plastikowe włókno. 
OCZYWIŚCIE i tak posadziłam to na ramę (jeszcze na odwrót...) i z tym jeżdżę, wożę tam pomadkę do ust albo serki wiejskie, po jednym z każdej strony - na styk.

Teraz mój pojazd prezentuje się następująco:


PS: Siodełko też kupowałam po taniości, choć w stacjonarnym, tutejszym sklepie. 
Jakiś czas temu dojebałam tylne sakwy mlekiem i żwirkiem dla kota tak, 
że zostało mi w dłoni kiedy uniosłam rower żeby go przestawić ;)
(Chłopak mi naprawił, jeździ dalej.) 

CENA: 2,20 €.

Beznadziejnie wydane pieniądze ale w sumie mnie uśmiechły, więc nie żałuję ;)


3. Naramowy fchujpakowny transporterek na fajury.


A tu już zakup chłopaka. Być może zauważycie na lewym zdjęciu, że już przy odrobinie światła odblask spełnia swoją funkcję.
Wozi tam zapięcie do roweru ALBO papierosy, portfel i telefon. Pasuje tak akurat.

Jakość wykonania o niebo lepsza od tych moich, ale też i on więcej zapłacił.


W przezroczystej, wodoodpornej kieszonce na telefon sprzęt 5,2 cala w etui pasuje idealnie. Niby jest dotykowa ta folia - faktycznie, można coś przez nią poklikać ale nie przylega dokładnie do telefonu albo ja mam jakieś ruskie palce i dlatego uważam 
ją finalnie za niedziałającą.
Ale chłopak nie narzeka.

CENA: 4,60 + 1,55 wysyłka = 6,15 €.


4. Profeszynal i komfortabyl pedały bajsyklowe.

Chłopak rower se kupił fajny. I fabryka podobno tak zadbała o stabilność stopy cyklisty, że aż buty dziurawiło; tzn. 80% szerokości buta, bo dalej pedały nie sięgały ;)

Przyleciały więc zamienniki, metalowe, mniej kłujące i szersze. Moim zdaniem prezentują się jakby stąd były!


A i wykonanie solidne.
Użytkownik już nie narzeka, więc chyba udane. No ale cena też udana 
(tak, chciałabym wszystko zajebiste i za dwa euro).

CENA: 8,34 + 0,01 wysyłka = 8,35 €.




niedziela, 9 września 2018

Zaskoczenie roku! "Służąca".

Z tego co widzę boom na kryminały nadal trwa (mam oczywiście na myśli markety).

W zaistniałych okolicznościach sięgam po książki, które normalnie bym tylko omiotła wzrokiem - i czasem wychodzi to na dobre!

TYTUŁ: Służąca,
AUTOR: Tara Conklin,
WYDAWNICTWO: Świat książki,
STRONY: 416,
OPRAWA: Miękka ze skrzydełkami,
FORMAT: 20,6 x 12,7 cm,
GATUNEK: Powieść obyczajowa,
CENA: 9,99 zł.


Okładka absolutnie nie zrobiła na mnie wrażenia - tytuł kojarzy mi się dosyć romantycznie; równie dobrze mogłaby to być "zdradzona", "oszukana" jak i "zielonooka".
W oczy rzuca się ładny profil ładnej, młodej pani, dalej wzrok pada na pocztówkę
z plantacji, z pracownikami. Oraz krótki opis.

I tutaj w 105% sprawdza się dosłowne znaczenie "nieoceniania książki po okładce".


Opis z tyłu już bardziej mnie zaciekawił.
Miałam wrażenie, że czegoś podobnego dawno albo i nawet nigdy nie czytałam.
Ale ci patroni... Demotywatory? Dla Studenta? Naprawdę spodziewałam się galaretki.

Co mogę tu wtrącić po lekturze - uważam, że opis z tyłu jest mylący. Wg mnie wynika
z niego, że Lina poznaje tajemnice swojej rodziny dzięki śledztwu w sprawie odszkodowań a uważam, że działo się to niezależnie, choć w tym samym czasie.

Na skrzydełkach znajdziemy krótkie przybliżenie Pani Conklin oraz opinie o książce ludzi, których (ani ich książek) nie znam.
Typowe, za każdym razem kiedy jest taka wstawka będą w niej pochlebstwa przecież.


Druk.

Musiałam zajrzeć do książki bo choć skończyłam ją przedwczoraj to nie pamiętałam ;)
Za bardzo wciągnęłam się w akcję. Zauważyłam za to różne rodzaje czcionek - w treści poznajemy listy i dokumenty - i to przełamuje ten druk, bardzo lubię takie zabiegi.
Błędów wychwyciłam zero.


Język.

Tu mam małą zagwozdkę, brakuje mi nazewnictwa - choć treść jest dla mnie zrozumiała
i daje się wręcz chłonąć, nie powiedziałabym że brzmi jak opowieść koleżanki. Może nauczyciela?
Gdybym kiedykolwiek miała styczność ze studiami być może mogłabym rozszerzyć skalę
 o jakiegoś doktora ;)
No, w każdym razie oceniam go na powyżej przeciętnej.

Czułam, że nie czytam popierdółki zapalonej debiutantki oderwanej od gara (vide Grey...) tylko coś dopracowanego i dojrzałego - mimo, że ta powieść w istocie jest debiutem!


Treść.

Jak dla mnie? Fascynująca.
Zaczyna się solidnie, od początku szokująco i od pierwszych wersów wciąga jak cholera.

Podoba mi się forma: podział na zatytułowane części pozwala na wstępie mieć wgląd,
o kim będziemy czytać a i w miarę przerzucania kolejnych kartek coraz bardziej zbliżamy się do połączenia wątku współczesnego z XIX-wiecznym.
Bardzo to było dla mnie przyjemne, tak odkrywać powoli tajemnice i konotacje.

Czasem Autorka trochę żongluje czasem i miejscem akcji, co dodatkowo motywuje do całkowitego skupienia się na lekturze.
I wiecie co, choć przewracałam oczami na te opinie ze skrzydełka to mogę się podpisać pod nimi obiema ręcyma.

To rzeczywiście jest trudna powieść, bardzo smutna i rzeczywiście przejmująca.

Temat niewolnictwa znam na tyle, że wiem że istniał.
- A! Przepraszam! Jeszcze "rondla" tajemnicy uchylił Tomek Sawyer bodajże, ten od Hucka Finna.

Tak więc dla mnie było to coś nowego, świeżego i ciekawego.

Tutaj zaangażowanie nie kończy się po zamknięciu książki. Historia jest napisana tak fajnie, postacie tak realistyczne i fabuła tak osadzona, że wpisałam bohaterów w Google mając nadzieję, że to jednak nie fikcja - niestety, wygląda na to, że jednak wyobraźnia :(

Dziś obudziłam się o wiele za szybko i śmiejcie się, ale leżałam dwie godziny i nadal rozmyślałam o tym co przeczytałam oraz przywoływałam obrazy wykreowane na podstawie opisów. Wow.

Jakaś dobra passa mnie dotknęła, niedawno Mercedes, teraz to, następna w kolejce jest słynna dziewczyna z pociągu, kontynuacja "Białej Masajki" (której nie czytałam więc na razie odłożę) oraz polecane "Mama kazała mi chorować". Może to dlatego mam problemy ze snem ;)

CZAS CZYTANIA: 2,5 popołudnia,
MOJA OCENA: 9/ 10.

Dopierdalam się: Pani Tara jest prawnikiem i współczesną główną bohaterkę też uczyniła prawniczką więc sobie trochę ułatwiła :p

A tak serio to NA BANK do niej wrócę.






niedziela, 2 września 2018

Rzuciłę.

Mowa o fajkach, które były moim znakiem rozpoznawczym przez naście (trzynaście) lat.

Nie jest to moja pierwsza próba, ale mam nadzieję, że ostatnia.




1. Pomysł.

Zacznijmy od tego, że w podjęciu decyzji pomogło mi moje pogarszające się samopoczucie.
Oczywiście wzięłam się za badania, ale nie ma co się oszukiwać - to JEST trucizna i skoro nic poważnego nie znalazłam, mogłam - i chciałam! - całą swoją chęć obwiniania czegokolwiek zrzucić na nałóg.


2. Nastawienie.

Wiem, że żeby wytrwać w jakimkolwiek postanowieniu muszę się najpierw wprawić
w nastrój buntowniczy: naoglądałam się filmików o szkodliwości palenia na YT, poczytałam u Patologów, co właściwie zabija chorych na raka płuc (nie doczytałam,
to przerażające) i paląc każdego papierosa myślałam o tych wszystkich toksynach oraz
o tym, jak słabym jestem człowiekiem.

No ile można tego słuchać, nie?

W końcowej fazie nałogu zeszłam do 4 - 6 fajków dziennie (siedziałam akurat w domu
i to pomaga ogromnie. W pracy wychodzi się co te 2 godziny z przyzwyczajenia,
nie z chęci).
<Raz w życiu rzuciłam z dnia na dzień i przez następny miesiąc czułam się naprawdę źle -
- bolało mnie w klatce, odrywał mi się z oskrzeli śluz śmierdzący popiołem, dużo kaszlałam. Rozważałam nawet powrót do nałogu, ale wytrzymałam.
Za tamtym podejściem nie paliłam 3 miesiące.>

Zostawiłam sobie jeden ostatni, symboliczny papieros w paczce i zaczęłam.

Koleżanka, która podjęła rękawicę już dawno używała aplikacji do pomocy -
że też wcześniej na to nie wpadłam!!
Uwielbiam słupki, wykresy i statystykę.


3. Zaplecze techniczne.

Nie wyrzucałam papierosów i reszty osprzętu, nie zakazywałam o tym gadać - lepiej mi, kiedy mam możliwość wrócić, tylko nie chcę.

Nie pamiętałam czego kumpela używała, więc pobrałam pierwsze, co pojawiło mi się
w wynikach i miało dobre oceny.

Jak się potem okazało, mimo kilku niedogodności był to strzał w dychę.

Ustawiłam sobie mały widżecik na ekranie głównym, który pokazuje czas abstynencji. Cieszą mnie te upływające minuty ;)


PS: Quizy pobrałam tymczasowo dla zabawy z mamulem, normalnie ekran główny uważam za reprezentacyjny i nie mam na nim nic poza zegarem. Dlatego ten widżet
to coś specjalnego.
Świński ryjek i wyłożone łokciuszki to Robinsonna :)

Apka oferuje sporo opcji: na ekranie głównym widzimy oprócz czasu zaoszczędzone pieniądze i życie (na to to akurat nie patrzę bo głupie) oraz niespalone fajki.
Kurczę, jak mnie fascynują te fajki i te hajsy!


Dalej widzimy korzyści zdrowotne.
Możemy ustawić prezenty, które sprawimy sobie za równowartość kasy wydanej na papierochy - kliknięcie "zakup" przed końcem zbiórki wyświetli nam info, że sorry, ale nie.

Później już pierdoły - jakieś odznaki, gra w zapamiętywanie na zajęcie czymś myśli 
no i cele.
Fabrycznie były to jakieś banały typu "papierosy są drogie i niezdrowe". Wydupcyłam 
to i wrzuciłam jak najwięcej swoich.


Wygląda to tak:
  • Szkoda hajsu!
  • Nie mogę oddychać, mam zatkane zatoki.
  • Nie mam na nic siły...
  • Serducho mi skacze, kłuje mnie w klatce piersiowej.
  • To mój punkt honoru.
  • Mam jeszcze szansę utrzymać zdrowie. Nie mam zmian w płucach.
  • Czuję mrowienie w dłoniach i nogach.
W te trzy plansze prawie nie zaglądam. Do tej pory nie odczuwałam potrzeby (w chwili pisania tej notki licznik pokazuje 23 dni, 13 godzin).

Jednak jest tu jeszcze jedna, zajebista rzecz - dziennik.

Jakby ktoś się nie domyślił - lubię pisać. Pomyślałam też, że w razie załamań te wspomnienia mogą okazać się pomocne.
Wstawiam je wszystkie, nic więcej nie pisałam, nie mam o czym.

PAMIĘTNIK


4. Wsparcie.

Nie mam żadnego. Nie żalę się, że trudno, nie wspominam że to już 10, 20 dzień, klaszczcie (klaskajcie?). Kiedy jestem dla bliskich niemiła nie usprawiedliwiam się, 
że "rzucam". 
Nie bywam na forach, nie czytam artykułów o rzucaniu. To moja rzecz i robię ją dla siebie. Mam tylko tę apkę i swoje nastawienie.


Ten post nie jest sponsorowany.

Po prostu po raz pierwszy spróbowałam sobie w taki sposób poradzić i póki co się sprawdza.

Mam wrażenie że już piszę i piszę, więc jeśli ktoś by chciał mogę dokończyć w kolejnym poście - z informacjami jakie czuję zmiany, przemyśleniami itd.
Może komuś słowa szarej Kowalskiej wydadzą się wiarygodne?

Moim pierwszym celem jest wytrwać pół roku, bo 3 i 4 miesiące już były w historii, to wiem, że potrafię.

Dobranoc!