Sprzeniewierzam się więc niniejszym mojej metodzie ("czytamy partiami, które kupowaliśmy") i dokańczam serię; przecież jakbym czekała aż skończę wszystko po drodze to bym mogła przypadkiem fabułę "Pana Mercedesa" zapomnieć :p
... a doczytałabym pewnie już na święta (mam jeszcze ze 40 książek w kolejce) :D
Może i by to nie było głupie, mogłabym znowu rzucić się w wir zakupów.
TYTUŁ: Znalezione nie kradzione,
AUTOR: Stephen King,
WYDAWNICTWO: Albatros,
STRONY: 544,
OPRAWA: Miękka ze skrzydełkami,
FORMAT: 14,5 x 21 cm,
GATUNEK: Powieść detektywistyczna,
CENA: 35,62 zł.
Tytuł pasuje mi do Autora - moim pierwszym skojarzeniem było jedno z dziecięcych powiedzonek a skoro pierwsza część zdecydowanie dziecięca nie jest, byłam tym bardziej ciekawa, co znajdę tu.
No i wreszcie mam pełnowymiarową książkę!
Tak sobie myślę, że Mercedes w takim formacie by trochę cienko przy siostrach wyglądał, toć 500 stron to to miało w wydaniu kieszonkowym! Fajnie, więcej akcji :)
Zanim zaczęłam czytać oczywiście przepatrzyłam okładki ze wszech stron - opis z tyłu... jakoś mnie zniechęcił. Tak samo jak fragment na skrzydełku. Nowi bohaterowie?
Jakoś tak mi szkoda było mimo, że wiem że toć Det. Em. i przyjaciele zostają ci sami.
No, a przynajmniej część ekipy. Przeczytałam ten fragmencik i nie miałam pojęcia
co do czego przykleić, niemiłe uczucie.
... które oczywiście okazało się moją nie pierwszą i zapewne nie ostatnią
nadinterpretacją w życiu.
Druk.
Nie ma o czym pisać - perfekcyjny. Oczywiście mógłby być ciaśniejszy, ale takich dużych liter szybko uciekają strony ;) Raz myślałam, że wyłapałam literówkę ale dupa,
to mnie się przywidziało.
Język.
W tej części już mamy mniej urozmaiceń typu listy i SMSy, do których można by użyć innej czcionki - co oczywiście nie oznacza, że jest miałko! Nie chcę się powtarzać - zostańmy
po prostu przy "wysokim poziomie".
Treść.
Czyli to, na co czekałam i czego się obawiałam.
Zacznijmy od tego, że nie wiem, jak Autor to robi, ale czytanie tej książki (znowu!) oddziałuje na ośrodek przyjemności w moim mózgu od pierwszego zdania.
Niektórym ten przysłowiowy "banan na twarzy" pojawia się po forsownym treningu,
po przejażdżce jakimś fajnym autem, po zakupach - ja dokładnie tak samo mam
z tą prozą.
Fabuła fantastycznie nawiązuje do poprzedniej części - idą sobie ramię w ramię, przeplatając się ze sobą. Nowi bohaterowie są wykreowani tak, że osobiście od razu
to "kupuję" - realistycznie i zarazem inaczej od tych, których pamiętam ze stron innych powieści Kinga. "Starzy znajomi" pozostają takimi, jakimi ich polubiliśmy (bądź nie).
Jedyne, co mi trochę burzy ten obraz, to Pete - mam wrażenie, że jego osobowość kapkę mało odstaje od Narratora - podobny osąd zdarzeń, podobne spostrzeżenia.
Przez pierwszych 120 stron mam wrażenie, że mało się dzieje, spokojna taka ta książka. Oczywiście nie nudziło mnie czytanie, ale zdziwić - zdziwiło. Po tym kamieniu milowym wątki zaczynają już tylko przyspieszać - czytałam na dwa razy, ten drugi zaczynałam od 288 strony i chciałam jeszcze gdzieś zrobić postój żeby nie siedzieć długo w noc ale się
nie dało. W każdym rozdziale dzieje się tyle, że NIE MOŻNA tego odłożyć
i beztrosko iść spać!
Łapałam się na tym, że skakałam wzrokiem parę linijek dalej albo wręcz na następną stronę aby tylko zerknąć w poszukiwaniu wskazówki, co się wydarzy ;)
Chociaż nie jest to już to zachłyśnięcie co przy Panu Mercedesie, nadal oceniam ten tytuł bardzo wysoko.
Szczególne miejsce w moim sercu zajmują nawiązania do kolejnej części (za którą się zaraz zabiorę) - sięgające chyba już połowy obecnej! Uważam to za nietypowy zabieg;
a że teraz na wolnym mam dużo czasu na hurtowe wręcz czytanie, tym bardziej urzekają mnie nietypowości.
CZAS CZYTANIA: 6 godzin.
MOJA OCENA: 9/ 10.